sobota, 2 lutego 2013

Zjazd spod Kazamaty.

     Jest takie miejsce w naszym Krakowie, gdzie zimą słychać - uwaga !!! I nie jest to krzyk przerażonego dozorcy z krakowskiego ZOO, któremu uciekła puma czy inna pantera, lecz są to krzyki młodszej i starszej młodzieży, która pobija kolejny rekord szybkości zjazdu na sankach spod Kazamaty.
     Kazamata, to takie bunkrzysko, które stoi w Lesie Wolskim chyba od 1914 roku - chyba, ponieważ na tabliczce jest jeszcze jedna data, 1915. Nieważne. Ważne, że jest na szczycie wzniesienia i informuje nas, że jesteśmy na końcu naszej drogi (w przenośni, a dla niektórych dosłownie) i możemy odpocząć po tej 500 metrowej wspinaczce. Dla młodzieży to żaden problem wejść lub nawet wbiec na tę górę, bo energii z chipsów mają pod dostatkiem, ale dla niektórych tatusiów napędzanych płynny chmielem może to stanowić dość duży problem, biorąc pod uwagę, że ciągną za sobą sanki z pociechami. Panowie co was nie zabije, to was wzmocni.
Pod schronem amunicyjnym baterii FB 36 czeka na wytrwałych ławeczka, a może i dwie, na których można odsapnąć i zastanowić się co dalej. Kiedy już złapiemy oddech i ustabilizujemy pracę serca, dostajemy w nagrodę aż trzy możliwość do wyboru. Pierwsza polecana przez nas, to wsiąść na sanki i zjechać w dół krzycząc uwaga i potem wrócić w to samo miejsce. Druga, którą można wykorzystać po pierwszej, jeżeli kolejne podejście będzie zbyt wyczerpujące, to zaproponować dziecku wizytę w ZOO. Trzecia możliwość, to offroadowa dróżka w kierunku Kryspinowa.
     Zjazd spod Kazamaty, to niesamowite przeżycie, którego sam Felix Baumgartner by się nie powstydził. Droga w dół jest stroma i kręta, co przy gęstym obsadzeniu poboczy drzewami jak na las przystało czyni z niej ekstremalną jazdą bez trzymanki. Z każdym metrem wzrasta prędkość zjazdu naszych sanek. Pył śnieży wzbija się w powietrze szczególnie na zakrętach utrudniając nam obserwację drogi, dlatego wskazane jest krzyczeć uwaga, aby wychodzący zdążyli zejść nam z drogi. Wywrotki, potrącenia zdarzają się tam dość często i mogą być ze względu na rozwijane prędkości dość bolesne.
Po prawie 500 metrach szaleńczej jazdy docieramy do "Polany pod Dębiną", wychodząc na ostatnią prostą przeznaczoną do hamowania. Kto nie zdąży na niej wyhamować, może liczyć na odbój w postaci szlabanu zamykającego wjazd do polany. Teraz pozostaje tylko złapać za sznurek u sanek i z powrotem na górę.
I tak na zakończenie, My czyli Czerwona Skarpeta gorąco polecamy to miejsce.


Zaczynamy wspinaczkę.
Idą wszyscy. I duzi  i mali. Na dwóch i ....
...na czterech nogach..
Wybrali pierwszy wariant, czyli zjazd. 

Ta pozycja ma zmniejszyć opór.

Wypadki zdarzają się,
ale zabawa jest super !!!
Kończymy tu, gdzie zaczynaliśmy.










  

4 komentarze:

  1. Miejsce cudowne, a opisane przez Ciebie wydaje się być tuż za rogiem... :) Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń