Najbardziej w świętach narodowych lubię pochody,a szczególne te 11. listopadowe, ale żeby nie było tak całkiem kolorowo, to ostatnio lubię tylko pierwsze 200 metrów takiego pochodu.
Należy otwarcie napisać i głośno przeczytać, że my - Polacy, mamy czym się chwalić i z czego być dumni.
Historię mamy ponad tysiącletnią, więc uzbierało się trochę spraw i rzeczy, które warto pokazać, tym co po tym łez padole dopiero parę lat biegają.
Dlatego też wraz z moją połówką biorę za łapę i jedno i drugie i idziemy im pokazać to co warto, aby w ich sercach i rozumach na stałe zagościło.
Pokazujemy im ułanów na koniach, podhalańczyków z orlimi piórami, górników i hutników, policjantów, kombatantów, harcerki i harcerzy. Machamy chorągiewkami nawet tym, którzy tydzień temu tatusiowi blokadę na koło założyli. Bijemy brawo - nie plujemy jak to się zdążyło przyjąć w te narodowe święto, jako nowa świecka tradycja, kultywowana po tych 200 metrach żywego patriotyzmu.
I nie piszę tego jako zwolennik którejś z opcji, lecz jako Polak, który pragnie, aby ten dzień był obchodzony godnie poprzez rozpamiętywanie minionej historii i tych naszych bohaterów narodowych, dzięki którym w ogóle możemy świętować. I głośno jak to tylko można napisać mówię stanowcze NIE wszystkim błaznom, krzykaczom i ukrytej opcji, której zależy na tym, abyśmy przykładali sobie wzajemnie pięść do nosa - nie czas i miejsce !!!
Mam ogromną nadzieję, że za rok cały pochód pokaże moim ukochanym, a nie jedynie pierwsze 200 metrów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz