czwartek, 30 maja 2013

Kap, kap, kap... deszczowy koncert.

    Nadszedł kolejny długo wyczekiwany majowy weekend i oczywiście deszczowy. Wiem, deszcz jest potrzebny i to szczególnie teraz , ale czy nie może padać wtedy, kiedy siedzę przy komputerze w pracy?
    Nie dam się pogodzie i wyjdę na zewnątrz, może odczaruję przynajmniej skrawek nieba i przestanie padać.



   Kap, kap, kap jednostajne i miarowe kap. Siadam pod balkonem, zamykam oczy i wsłuchuję się w deszczowy koncert. Czuję na łydce niespodziewane ciepło, to przyszła moja psia terapia - spóźniony gość koncertu. Moją rękę kładę na jego łebku i teraz razem słuchamy.
   Z każdą chwilą zanurzam się głębiej w tej muzyce. Otacza mnie szum spadających kropel rozbijających się o liście, ziemię i miejski beton. Zaczynam rozpoznawać i wyodrębniać kolejne instrumenty. Po lewej mlaska kałuża, gdzieś po prawej stronie rynna szumiąc udaje górski wodospad. Krople rozbijające się na liścia są jak sekcja rytmiczna, nadająca porządek temu koncertowi - nic nie jest przypadkowe, wszystko ze sobą współgra. Nawet tempo w tym utworze jest doskonałe. Zaczęło się wszystko od adagio, aby po chwili przejść w vivace. Pod zamkniętymi powiekami zaczynają pojawiać się obrazy z dzieciństwa, kiedy deszcz był moim najlepszym przyjacielem zabaw. Wracają czasy biegania po kałużach, mokrej trawy pod nagimi stopami, przemoczonych butów, kryjówek w krzakach,  puszczanych łódek korowych w wezbranym strumyku. Łza spływa po policzku - ostatecznie łącząc moją duszę z tym koncertem. Już wiem, że nie jestem w stanie odczarować pogody, jest wręcz odwrotnie, to ona rzuciła na mnie czar, uwiodła moje zmysły swoją deszczową piosenką. Siedzę i słucham...

Nagle rozbłyska światło na sali koncertowej, to słońce oznajmia koniec koncertu. Pora wracać do teraźniejszości. Chodźmy na spacer piesku...


 

  






     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz